30 sierpnia 2017

Konkurs: wygraj laptopa Acer Swift 3!

Obiecałam konkurs i jest konkurs! I to nie byle jaki, bo takiej cennej nagrody w historii bloga jeszcze nie było. Do wygrania jest nowiutki laptop Acer Swift 3. Jeśli Wasza znajomość elektroniki jest mniej więcej na moim poziomie, to wiedzcie, że ten model jest lekki, elegancki, ma podświetlaną klawiaturę i może pracować na baterii aż przez 10 godzin. Dodatkowo, w obudowie typowej dla laptopów o przekątnej 13,3 cala projektantom udało się zmieścić 14-calową matową matrycę, co w praktyce oznacza większy ekran i węższą ramkę. Natomiast osoby, które mówią w języku technicznym, informuję, że sprzęt wyposażony jest w procesor Intel Core 6. generacji oraz kartę graficzną Intel HD Graphics 520 (więcej informacji znajdziecie na stronie Acera). Z takim przystojniakiem na pewno przyjemniej będzie się robiło prezentacje do pracy, pisało prace zaliczeniowe, nie mówiąc już o błogich chwilach pod kocykiem spod znaku Netflix and chill.

Acer Swift 3


Co trzeba zrobić, żeby wygrać? Zadanie jest bardzo proste. Niedawno pokazywałam Wam moje stanowisko pracy. Teraz kolej na Was:

POKAŻCIE MI SWOJE DOMOWE BIURO!

Zróbcie zdjęcie lub przygotujcie kolaż, na którym pokażecie, jak wygląda Wasze domowe miejsce pracy lub nauki (czyli potencjalny nowy dom dla Swifta), i wrzućcie na Instagram lub Facebooka z hasztagiem #konkursRyfkaxAcer. Na zdjęciu/kolażu powinny znaleźć się przedmioty, które towarzyszą Wam podczas pracy lub nauki, z wyjątkiem laptopa/tabletu.

Pamiętajcie, że abym mogła zobaczyć Wasze prace, musicie albo mieć publiczny profil na Instagramie, albo ustawić na Facebooku widoczność konkursowego zdjęcia dla wszystkich.

Szczegółowy regulamin konkursu znajdziecie tutaj, ale ponieważ wiem, że nie każdy regulaminy czyta, to - żeby nie było zaskoczenia - zaznaczam, że zwycięzca będzie zobowiązany do zapłaty podatku od nagrody w wysokości 10% jej wartości, czyli niecałych 300 zł. Biorąc pod uwagę, że cena laptopa to prawie 3000 zł, myślę, że to całkiem niezły interes ;)

Na Wasze prace czekam do 30 września 2017. Wyniki ogłoszę w tym wpisie 6 października.
Niech moc będzie z Wami!
Acer Swift 3
Acer Swift 3 szuka domu!
Acer Swift 3
Jest stylowy, elegancki, a do tego robotny.
Acer Swift 3
Nie zajmuje wiele miejsca.
Acer Swift 3
Wygląda dobrze pod każdym kątem.

Acer Swift 3
A dzięki podświetlanej klawiaturze nawet po ciemku ustrzeże Was przed literówką.




26 sierpnia 2017

In your face!

Co tam u Was? Ja dawno nie miałam tak intensywnych i zróżnicowanych tematycznie dni jak ostatni czwartko-piątek spędzony w Warszawie. Najpierw spotkanie z okazji premiery nowego katalogu Ikei (będą złote sztućce i kratka do wieszania zdjęć, chociaż mnie, jako emeryta, najbardziej zainteresowała poduszka z pianki memory - jeśli macie (niekoniecznie z Ikei), dajcie znać, czy warto). Potem mecz otwarcia Mistrzostw Europy w Siatkówce Polska - Serbia (zdecydowanie wolę piłkę nożną, zwłaszcza że w tej dyscyplinie ostatnio nie przegrywamy, ale Stadion Narodowy robi wrażenie). A na koniec wizyta w Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN (jak pisałam na Fejsie, baaardzo polecam). No i w międzyczasie jeszcze "sesja" na bloga! Nic dziwnego, że dzisiaj mam coś, co nazywam "syndromem pralki", i to w całkiem dosłownej formie, bo od rana kręci mi się w głowie, jakbym wczoraj przesadziła z alkoholem (tyle że przesadziłam z życiem towarzyskim).

No dobra, ale co my tu dzisiaj mamy? Ano przykład tego, jak jedna rzecz potrafi zmienić zestaw typu "wyskoczyłam do sklepu po bułki" w zestaw typu "za rogiem zaparkowałam harleya". Mowa oczywiście o mojej nowej dżinsowej kurtce. Nie wiem, czy wiecie, ale od paru lat Levi's robi latem taką akcję, że jeździ po Polsce specjalną ciężarówką, w której za darmo każdy może spersonalizować sobie ciuchy. Są naszywki, przypinki, hafty robione na specjalnej maszynie, profesjonalne postarzanie i przerabianie, a w tym roku był również Robert Kuta, który malował na ubraniach małe dzieła sztuki. Jak tylko się o tym dowiedziałam, w mojej głowie powstał plan chytrus, żeby wybrać się do jakiegoś lumpeksu i spróbować upolować kurtkę albo spodnie do podrasowania (bo w szafie miałam tylko jedną rzecz Levi'sa: bluzę, która moim zdaniem jest tak fajna, że przeróbki jej niepotrzebne). Ale po raz kolejny okazało się, że głupi to ma szczęście i kilka dni przed akcją w Krakowie skontaktowała się ze mną ekipa Levi'sa z informacją, że przygotowali dla mnie niespodziankę, którą chętnie "skastomizują" według mojego pomysłu. Dwa razy nie trzeba było mi powtarzać. Mimo kiepskiej pogody popedałowałam do Forum ile sił w nogach i efekt możecie podziwiać poniżej. Jeśli jesteście z Warszawy, to do 27 sierpnia Levi's przerabia ciuchy na Nocnym Markecie (w niedzielę są od 16:00 do 23:00). Szczegóły w wydarzeniu na FB. To niestety już ostatni przystanek tego lata, ale przypuszczam, że akcja będzie powtórzona za rok. No i zawsze możecie przejrzeć zdjęcia przerobionych ciuchów na Fejsie Levi'sa i poszukać inspiracji do samodzielnych przeróbek (niektóre są naprawdę proste!). Ja się tak wkręciłam, że skróciłam już jedne swoje spodnie, podrasowałam wojskową kurtkę Dzióbka i myślę, co by tu następnego wziąć w obroty.

In your face!
In your face!
In your face!
In your face!
In your face!
In your face!
In your face!
kurtka dżinsowa - Levi's, model Ex-Boyfriend Trucker + rysunek autorstwa Roberta Kuty w ramach Levi's Tailor Shop (#darylosu)
bluza z rokiem urodzenia - H&M (męska, sprzed 3 lat)
dżinsy - Lee, model Scarlett
sztyblety - Ecco
plecak - Fjallraven Kanken / hunt-fish.eu

18 sierpnia 2017

Work in progress, czyli mój kącik biurowy

Wiecie, że choć nie lubię nadmiaru i przeładowania, to do ortodoksyjnego minimalizmu raczej mi daleko. Wyjątkiem jest moje "domowe biuro", które jest iście minimalistyczne. Bo nie tylko nie mam biura. Nie mam nawet biurka. Na szczęście nie mam też wielkich potrzeb: w pracy nie korzystam z żadnych wielkogabarytowych sprzętów ani opasłych folderów z dokumentami. Dlatego bez problemu mogłam z moją robotą zaparkować na "Zadupiu" w naszym jadalnio-salonie.

Moje robocze stanowisko składa się ze stołu, krzesła, laptopa oraz dwóch notesów (przez 4 lata pracy w biurze nie polubiłam się z Excelem i nadal wszystko, tzn. terminy, rozliczenia itd. notuję ręcznie). O stole pisałam szerzej w zeszłym roku, więc nie będę się nad nim rozwodzić (nadal sprawdza się świetnie). Co do krzesła natomiast, to od dawna podobały mi się takie stare "warsztatowe" krzesła z drewna i metalu (w tym stylu). Marzyłam o takim kręciołku, choć perspektywa płaszczenia tyłka na twardym siedzisku przez kilka(naście) godzin dziennie była mało zachęcająca. Niby można ratować się jakąś poduszką, no ale przecież nie po to człowiek kupuje taki ładny mebel, żeby go potem zakrywać. Na szczęście udało mi się znaleźć krzesło obrotowe w podobnym klimacie, ale z miękkim siedziskiem i oparciem, oraz, co było dla mnie, jako wielbicielki liczb parzystych, szalenie ważne, na czterech odnogach.

Na stole od niedawna honorowe miejsce zajmuje nowy laptop, którego dostałam od marki Acer (#LoveMyLife). Czemu wybrałam akurat model Swift 7? Jakież to parametry techniczne mnie do tego przekonały? Nie będę ściemniać: dla mnie najważniejsze było, że jest ZŁOTY. Chyba każdy laptop byłby lepszy od mojego starego rzęcha (który huczał jak startująca rakieta, nagrzewał się szybciej niż mój piekarnik, a w ostatnim czasie można było z niego korzystać tylko po ustawieniu ekranu pod ściśle określonym kątem, bo inaczej cały wyświetlacz był różowy), ale ten ponoć ma całkiem niezłe bebechy - tak twierdzi Dzióbek, z którym konsultowałam wybór, bo ja się na tym kompletnie nie znam. Po szczegóły techniczne odsyłam na stronę Acera, a po fachowe recenzje - na strony i blogi speców od elektroniki. Ja bardzo niefachowo mogę powiedzieć, że podoba mi się, że jest taki piękniusi i złociutki, a przy tym ultralekki i ultracienki. Serio, taka z niego chudzinka, że gdyby był blogerką, to co chwilę musiałby czytać komentarze w stylu "Zjedz kanapkę" (vide przedostatnie zdjęcie). Ma też wygodną klawiaturę i duży touchpad umieszczony na środku (nic mnie tak nie wkurza jak asymetrycznie ulokowany touchpad!). No i ciągle nie mogę się przyzwyczaić, że uruchamia się dosłownie w kilka sekund i podczas pracy nie wydaje z siebie żadnych dźwięków - co za luksus! Zaskoczyło mnie trochę, że nie ma wejścia na USB, ale w sumie nie ma co się dziwić, bo gdzie USB do takiej chudziny. Nie jest to jednak problem, bo w zestawie jest specjalna przejściówka, do której można podłączyć pendrive czy co tam innego chcecie.

Jeśli czytając tego posta pomyśleliście: "Taka to pożyje!", to mam dla Was dobrą wiadomość: Wy też będziecie mieć szansę na zgarnięcie laptopa za darmochę, bo wspólnie z Acerem szykujemy dla Was fajny konkurs! Do wygrania będzie krewniak mojego Złotka - elegancki przystojniak w typie "silver fox", z którym początek nowego roku szkolnego / akademickiego czy po prostu jesieni na pewno będzie bardziej znośny. Szczegóły już niedługo!


My home office
My home office
My home office
My home office
My home office
My home office
My home office
My home office

stół rozkładany - Wood & Paper
krzesło obrotowe - vintage / Yestersen.pl
czarne krzesła - TON / Opa & Company
laptop - Acer Swift 7
notes w skórzanej okładce - Traveler's Notebook / Escribo.pl

7 sierpnia 2017

#SztywniaraCzyta: Wanna z kolumnadą i Rzeczy, których nie wyrzuciłem

Książkowe wpisy wychodzą mi wyjątkowo długie i zawsze się potem zastanawiam: komu będzie się chciało to czytać? (mnie by się pewnie nie chciało). Tym razem też starałam się streszczać, ale wyszło jak zwykle. Tak więc żeby dodatkowo nie przedłużać, od razu przechodzę do rzeczy. W dzisiejszym odcinku polecam Wam dwie książki: jedną nową i jedną sprzed paru lat, obie absolutnie genialne.



WANNA Z KOLUMNADĄ
Filip Springer
Wydawnictwo Czarne

Tę książkę najpierw przeczytał Dzióbek. I zrobił się po prostu nieznośny. Ciągle o niej gadał, odczytywał mi fragmenty, wrzucał cytaty na Fejsa, wspominał o niej na KAŻDYM spotkaniu ze znajomymi i powtarzał w kółko: "Musisz ją przeczytać. Spodoba ci się". No i miał rację. Książka zrobiła na mnie takie wrażenie, że wracam do niej do dziś, i dlatego też uznałam, że nie może jej w moim książkowym cyklu zabraknąć.

O czym jest Wanna z kolumnadą? O tym, że "ład architektoniczny to jest coś, o czym każdy w Polsce słyszał, ale nikt od dawna tego nie widział", czyli mówiąc prosto z mostu: o tym, dlaczego w Polsce jest brzydko. Chyba każdy umiarkowanie wrażliwy estetycznie (i funkcjonalnie) człowiek od czasu do czasu doświadcza bólu oczu na widok architektonicznych potworków; bloków wybudowanych tak blisko siebie, że wychodząc na balkon, można podać rękę sąsiadowi z naprzeciwka; "luksusowych" hoteli-zameczków, do których wjeżdża się przez "łuk triumfalny", wejścia strzegą gipsowe sfinksy, a w ogrodzie stoi "egipska" piramida; czy pstrokatych (i często nielegalnych) szyldów i banerów (najlepiej w neonowych kolorach i z gołą babą) oblepiających ogrodzenia i kamienice jak kraj długi i szeroki. Ja przed lekturą zdawałam sobie sprawę, że nie jest kolorowo (a właściwie, że jest i to aż za bardzo), ale po przeczytaniu tej książki i poznaniu powodów, DLACZEGO "jest jak jest", brzydota w przestrzeni publicznej boli mnie jeszcze bardziej.

Piotr Zarzycki, architekt z Wrocławia:
- Przychodzi do mnie inwestor i mówi: ma być pastelowe. To ja mu odpowiadam: a niech mi pan pokaże, jaki to kolor ten pastelowy. Gość patrzy na mnie, ja widzę, że nie rozumie, o co proszę. Wścieka się trochę i w końcu wysyła mnie do kogoś, kto tam u nich odpowiada za kolory. Tym kimś jest sekretarka, no bo kto ma się znać na kolorach, jak nie kobieta. Nic nie mam do sekretarek, ciężka praca. Ale niby dlaczego to one mają decydować o tym, jak ja pomaluję ludziom bloki.

Springer pisze, że mieszkańcy pytani przez niego o to, co sądzą na temat wyglądu swojego miasta czy osiedla, zwykle stwierdzają, że w sumie mogłoby być lepiej, ale tak w ogóle to "ludzie nie mają co do garnka włożyć, a wy się bzdurami zajmujecie". To nie jest sprawa, która zajmuje wysokie miejsce na liście czyichkolwiek priorytetów. Może poza kilkoma aktywistami-zapaleńcami. Takimi jak grupa z Łodzi, która, wobec opieszałości władz, postanowiła na własną rękę walczyć z nielegalnymi plakatami, reklamami i szpecącymi budami z tanim jedzeniem w centrum miasta:

W końcu, po kilku pikietach, stawiają pod Urzędem Miasta prowizoryczną budę z kartonów. Chcą z niej rozdawać "olewkę prezydencką" i "leniwe urzędowe".
Patrycja: - Skleciliśmy ten kram ze śmieci, a ludzie zaczęli do nas podchodzić i pytać o ceny. Myśleli, że mamy jakieś jedzenie albo chińskie skarpety. I wtedy pomyślałam - kuźwa, gdzie ja mieszkam? Przecież w normalnym, cywilizowanym mieście jak ktoś stawia budę z kartonów na środku reprezentacyjnego deptaka i próbuje coś sprzedawać, to ludzie protestują. A nas pytali, co tu będzie do kupienia i czy w fajnej cenie.

Tak więc jeśli macie ochotę na świetny reportaż i sporą porcję estetycznego kaca, polecam gorąco. Tylko ostrzegam, to doświadczenie jak z Matrixa: jeśli łykniecie tę pigułkę, już nigdy nie spojrzycie na polski miejski krajobraz tak samo. 

A wanna z kolumnadą naprawdę istnieje. Widziałam ją na własne oczy. W mieszkaniu w bloku z lat 70., które wynajmują moi znajomi.



RZECZY, KTÓRYCH NIE WYRZUCIŁEM
Marcin Wicha
Wydawnictwo Karakter

Ponieważ pierwsza książka Marcina Wichy, Jak przestałem kochać design, podobała mi się wściekle (pisałam o niej tutaj), jego drugą książkę kupiłam, jak tylko trafiła do księgarni. Wrażenia? Całkiem publicznie i bardzo nieelegancko poryczałam się nad nią w pociągu na trasie Kraków - Gdańsk, więc chyba lepiej być nie mogło.

W Rzeczach, których nie wyrzuciłem autor opisuje proces porządkowania księgozbioru po swojej zmarłej matce. Kolejne tytuły są pretekstem do wspomnień o tej niezwykle ciekawej, ale też dość trudnej w kontaktach kobiecie. O zmarłych zwykło się mówić "dobrze albo wcale", jednak Wicha nie stara się lukrować obrazu matki. I chyba właśnie dzięki temu jego książka jest tak fascynująca i taka prawdziwa.

- Że to jestem ja? No, skoro tak mnie widzisz... - Nie była łatwym odbiorą laurek. Nie była łatwym modelem. Właściwie pod żadnym względem nie było z nią łatwo.

Warczała na nauczycielki. Pacyfikowała sprzedawców. Kazała milczeć antysemickim taksówkarzom.
Terroryzowała ludzi, mówiąc im prawdę prosto w oczy. Nie milkła, kiedy innym było wygodnie, żeby milczała. Nie reagowała na nasze "Psst", "Daj już spokój" i "Nie tak głośno".

Pani Joanna kolekcjonowała książki kucharskie, regularnie wracała do Emmy Jane Austen (tak często, że jej egzemplarz stracił okładkę), miała bogaty zbiór literatury psychologicznej (pracowała w poradni pedagogicznej), była koneserką literatury dziecięcej, wybierającą dla swoich wnuczek tylko "piękne i wartościowe pozycje" ("Bogato ilustrowane książki o pingwinach gejach. O niedźwiedziach z osobowością graniczną. O królikach, do których norek wtargnęła wojna. Książeczki o wiewiórkach uchodźcach".). A kiedy syn w dzieciństwie prosił o kolejną pozycję z księgarni, odpowiadała w sposób, który w jej przypadku zdradzał chyba wysoki poziom aprobaty: "Kupię ci każdą książkę, przynajmniej nie jesteś kretynem".

Matka autora zdecydowanie nie jawi się tu jako osoba typu "do rany przyłóż", a wręcz jak o niej czytam, to trochę się jej boję, jednak w opisach tych wszystkich jej zasad, nawyków, dziwactw i kłótni z otoczeniem (zawsze w słusznej sprawie) jest tyle zrozumienia i miłości, że na zmianę uśmiech pcha się człowiekowi na twarz i gardło ściska się ze wzruszenia.

Biblioteki są zapisami naszych czytelniczych porażek. Jak mało jest książek, które naprawdę nam się podobały. Jeszcze mniej takich, które podobają nam się przy kolejnej lekturze. Większość to pamiątki po ludziach, którymi chcieliśmy być. Których udawaliśmy. Których braliśmy za siebie.

Ta pozycja na pewno nie będzie zmarnowanym miejscem na półce.