29 kwietnia 2013

Sztywniara modzi w Łodzi

Macie już trochę dosyć relacji z feszyn łiku? Ja mam. Zdjęcia, recenzje, ba, nawet recenzje recenzji atakują ostatnio ze wszystkich stron. No ale skoro i ja tam byłam (pierwszy raz, choć wybieram się co edycję) i całkiem fajnych zdjęć narobiłam, to nie mogę się przecież nie podzielić. A więc uwaga, uwaga, relacja z Fashion Week Poland numer tysiącpińcetstodziewińcet!


POKAZY
Najsilniejsze wrażenie, jakie wywiozłam z Łodzi to to, że - parafrazując hasło przewodnie wielu blogów modowych - fashion is NOT my life. Nie żebym wcześniej sądziła inaczej (zawsze mówię, że nie prowadzę bloga o modzie, tylko o ciuchach), ale po tych paru dniach jakoś bardziej mnie to uderzyło. To trochę tak jak z chodzeniem do kina. Uwielbiam raz na kilka dni wybrać się na jakiś film (nie musi być nawet wyjątkowo pasjonujący, wystarczy taki zwykły odmóżdżacz), ale na maratonie filmowym po prostu nie wysiedzę. Co za dużo, to niezdrowo. Dlatego po dwóch dniach oglądania pokazów, czekania na pokazy oraz przepychania się, żeby wejść na pokazy, czułam tylko przesyt i zmęczenie.

Ze wszystkich kolekcji, które widziałam, najbardziej podobały mi się te, których nie widziałam (przyjechałam późnym wieczorem w piątek). Berenika Czarnota chyba jeszcze nigdy nie stworzyła czegoś, czego natychmiast nie chciałabym mieć w swojej szafie. Widzę się dosłownie w każdym wzorzystym, mięsistym swetrze, który zaprezentowała w Łodzi.

Całkowicie urzekła mnie też kolekcja Dominiki Cybulskiej. Klimaty a la "Domek na prerii" i amerykańscy pionierzy to coś, co zawsze na mnie działa, a już szczególnie w takim malarskim, lekko nostalgicznym ujęciu. Od jakiegoś czasu chodzą za mną ogrodniczki i po tym pokazie już wiem, że muszą być kremowe. Odpowiedni kapelusz na szczęście już mam.

Kolejnym odkryciem jest dla mnie Katarzyna Górecka i jej kolekcja "Girls Rule, Boys Drool". Z jednej strony taka dziewczęca, cukierkowa stylistyka  to nie do końca moja bajka (bo ja skręcam chyba bardziej w stronę uniseksu), ale z drugiej - wiadomo, że mam słabość do wszystkiego, co "niepoważne" i "dziecinne". Dlatego puchate sweterki przypominające maskotki w pokoju dwunastolatki i wzory z Fifi Lapin (ten płaszcz to mistrzostwo świata) kupiły mnie w całości. A po tym, jak odkryłam, że dziewczyna w fantastycznym swetrze z królikiem, którą przyuważyłam wśród feszynłikowego tłumu (ale nie miałam odwagi, żeby zaczepić), to nie kto inny, jak sama Kasia w projekcie ze swojej poprzedniej kolekcji, zapisuję się do jej fanklubu i czekam, aż te cuda pojawią się w sprzedaży.

Lustrując publikę w oczekiwaniu na któryś z pokazów, zwróciłam uwagę na siedzącą w pierwszym rzędzie blondynkę w długiej, postrzępionej dżinsowej kamizelce (albo raczej płaszczu bez rękawów?). Ponieważ moja znajomość celebrytów jest taka sobie, nie bardzo wiedziałam, kto to, ale od wdzianka nie mogłam oderwać oczu. Okazało się, że to Ewa Szabatin w modelu z własnej kolekcji, na której - jak odkryłam później - krytycy nie pozostawili suchej nitki. Nie widziałam pokazu na żywo i nie wypowiadam się na temat jakości ubrań, ale, kurde, jak patrzę na zdjęcia, to kilka rzeczy (na przykład ten kamizelko-frak) naprawdę mi się podoba i co tu dużo mówić, nosiłabym.

W kategorii niekoniecznie do noszenia (przynajmniej przeze mnie), ale do podziwiania z rozdziawioną paszczą jak najbardziej, na pewno wydarzeniem był gościnny pokaz Slavy Zaitseva. Baśniowa, orientalno-barokowa kolekcja, którą zaserwował Rosjanin, była jakby zupełnie z innego świata niż cała reszta imprezy. Miałam wrażenie, że tym pokazem doświadczony artysta daje delikatnego prztyczka w nos młodym, rozkochanym w szaroburym minimalizmie projektantom: "Tak to się robi, dzieciaki!"


SHOWROOM 
Jak pisałam, pokazy trochę mnie wymęczyły, za to buszowanie po showroomie to była już czysta przyjemność. Tyle niesamowitych, zakręconych ubrań i dodatków! Zdjęcia rzeczy, które szczególnie wpadły mi w oko, znajdziecie poniżej. Największym objawieniem jak dla mnie jest na pewno marka dVorus. Łaziłam obok ich stoiska i wgapiałam się w ubrania na manekinach jak jakiś modowy zboczeniec. Uwielbiam dżins, a jeśli przybiera formę taką jak ten szeroki kombinezon czy ten militarny płaszcz, to pozostaje mi tylko zaniemówić z zachwytu i zacząć odkładać kasę.

Nigdy bym się nie spodziewała, że może mi się spodobać coś tak romantycznego jak opaski z kwiatami, a jednak. Zaczęło się od tego, że wśród gości zauważyłam kilka dziewczyn w kwiatowych koronach i wszystkie wyglądały obłędnie. Okazało się, że wianki pochodzą ze stoiska Hat Company. Wiem, że to nie mój styl (przymiarka to zresztą potwierdziła), wiem, że nie miałabym gdzie tego nosić, ale mimo to nie mogę przestać o tych opaskach myśleć.

W ogóle po wizycie w Łodzi stało się ze mną coś dziwnego: czuję modowy głód lukru i dziewczęcości (!). To w dużej mierze wina wspomnianej już Katarzyny Góreckiej. Na jej stoisku zawahałam się przy spódnicy w króliki (no bo czy w moim wieku to jednak nie  przesada?), a kiedy wróciłam na drugi dzień, już jej nie było. Tak czy inaczej, od tamtego czasu chodzą za mną cukierkowe kolory, kwiatki, babeczki, słitaśne zwierzaczki i cały ten dżez. Wiosna chyba.


LUDZIE
"- To Sztywniara? - Tak, Sztywniara. - Ale super! Wreszcie jakieś celebrytki!" - świadkiem takiego dialogu była moja znajoma i kiedy mi go zrelacjonowała, nie wiedziałam, czy umrzeć ze śmiechu, czy lecieć pozować na ściankę, gdzie - najwidoczniej - jest moje miejsce. Ogólnie celebrytów (oprócz mnie) rzeczywiście było sporo, niektórych nawet rozpoznałam (nie czytam "Pudelka", ale kilka edycji "Tańca z gwiazdami" się oglądało). Dopisały też oczywiście "pokemony mody" (jak ich określił kiedyś Michał Zaczyński). Sama nie jestem zdolna do znoszenia niewygody w imię stylówy i patrząc skomplikowane konstrukcje na głowach, megawysokie buty czy ograniczające ruchy kostiumy niektórych gości, myślałam: "O Boże, ma dziewczyna/chłopak zdrowie!" No ale co kto lubi. W końcu czy może być lepsza okazja do takich wariactw niż właśnie święto mody?

W kategorii "Spotkania" zdecydowanym hitem było dla mnie poznanie Radzki i jej wiernego Rudzielca. Wcześniej znałyśmy się z Radzką tylko internetowo, ale jakoś czułam, że to jest osoba, z którą na pewno dogadam się również w trójwymiarze. Miałam nosa. Ta dziewczyna to po prostu laska dynamitu. Pozytywna, energiczna, autentyczna pasjonatka. W dodatku niesamowicie pracowita. Kiedy ja marzyłam tylko o tym, żeby zwinąć się w kłębek w hotelowym łóżku, ona cały czas biegała i nagrywała (z uśmiechem na ustach i w szpilkach na nogach). Ba, relację miała zmontowaną już na następny dzień po feszyn łiku! Czaicie? Ja się tydzień do tego zabierałam, a przy mojej fotorelacji jest pewnie z 10 razy mniej roboty niż przy filmie. Jestem przekonana, że Radzka zajdzie daleko i tylko kwestią czasu jest, kiedy będzie miała własny program w telewizji, albo rozhula własny kanał tak, że żadna telewizja nie będzie jej do niczego potrzebna.

Wiele razy mówiłam, że sama NIGDY nie wystąpię przed kamerą, bo się do tego zupełnie nie nadaję, i bez mrugnięcia okiem odmawiałam wszystkim, jak leci. Ale kiedy ma się do czynienia z Brygadą RR, nie tak łatwo się wymigać. Rudzielec włącza kamerę nawet nie wiadomo kiedy (dzięki za wykasowanie ujęcia, w którym gorączkowo matuję sobie świecący nos bibułką) i zanim się człowiek obejrzy, siedzi na kanapie obok Radzki wydzierającej się na pół showroomu: "Jest ze mną Szafa Sztywniary!". Mój krótki, pantomimiczny występ możecie zobaczyć tutaj (od 12:14). Od razu chcę wszystkich uspokoić: dalszego ciągu nie będzie.

Panie, my tu FASHION! Jeżdżąc po Łodzi, czułam się jak na safari. Ani na chwilę nie wypuszczałam aparatu z rąk. Tyle malowniczo odrapanych murów! Marzenie każdej szafiarki.Drzewo przytulone do budynku - rozczulający widok. Coś pięknego. Więcej podobnych wrzutek ("ŁKS robi herbatę z wody po pierogach" i tak dalej) znajdziecie na fanpejdżu Futbol Factory po łódzku. Teraz już takich szyldów nie robią.I kolejny fajny mural do mojej kolekcji.Pan i pani wyglądają niewinnie jak z reklamy witamin, a tu proszę. Hipsterski widok z okna mojego pokoju.   "Czy wiesz, że siedzę na koniu... tyłem?" / fot. Asia K.  Od przyjazdu z Łodzi chodzą za mną takie wiosenne, słodkie, dziewczęce kolorki. Co się ze mną dzieje? To się nazywa "mieć plecy"! Stoisko Anety Kosowskiej. "Hej, suczki, nana nanaaana..."  (T-shirt Lazy Kant) Tajemniczy ogród na sukienkach Divywa Nguyen. Zegarki Drobiny Czasu. I cudowna spódnica Olga Passia Design.T-shirt z bogatym wnętrzem RUSH DNM. Bajerancka biżuteria OohAndy. Na te ośmiobitowe potworki prawie się skusiłam.   Spotkanie na szczycie: pierwsza polska szafiarka i pierwsza wideoszafiarka (od razu widać, które zdjęcie robione aparatem Sztywniary, a które Petardy Radzki :)  Muchy Madox Design. Brałabym wszystkie!
A podobno ludzie mody nie jedzą.Bluza Goes To M w sam raz dla kobiety jak rakiety. Niestety zapomniałam zanotować, czyjego projektu jest ten cudny dżinsowy płaszcz. Jeśli ktoś Was wie, proszę o  cynk!   Piękny, połyskujący sweter Kas Kryst + naszyjnik Kasnalka.W tych kwiecistych opaskach od Hat Company po prostu się zakochałam. Wielka szkoda, że do siebie nie pasujemy. Oglądamy ubrania w lamy na stoisku Marshmallow i Go2Hel. / fot. Asia K. Stoisko Katarzyny Góreckiej. Nie mogę odżałować, że nie kupiłam tej spódnicy w króliki.  Mój ulubiony przystanek w całym showroomie, czyli stoisko dVorus. Ten luźny kombinezon, szal i ten płaszcz śnią mi się po nocach. Ta torba zresztą też.Lisie plecaki Goes To M. Chytry pomysł.Ach, Sztywniaro, przestań, jesteś taka zabawna! / fot. Asia K.Radzka i jej abstrachujowe alter ego. Jeśli jakimś cudem nie widzieliście jeszcze odcinka Co mówią blogerki, zobaczcie koniecznie!
Jest już The Catorialist, chyba najwyższy czas na... hmm... Garance Dogé?A teraz wszyscy grzecznie siadamy po turecku i oglądamy pokaz. Katarzyna Górecka / fot. Przemek Stoppa (więcej tutaj)Berenika Czarnota / fot. Katarzyna Ulańska (więcej tutaj)Ewa Szabatin / fot. Katarzyna Ulańska (więcej tutaj) Dominika Cybulska / fot. Katarzyna Ulańska, Przemek Stoppa (więcej tutaj)Slava Zaitsev / fot. Przemek Stoppa (więcej tutaj)

13 kwietnia 2013

Nie mów do mnie "misiu"

Dziś kontynuacja uszatego wątku, tym razem w postaci czapki-misia. Czapka-miś ma działanie rozbrajające. Zdecydowanie nie można krzyczeć na kogoś w czapce-misiu (na przykład o to, że od miesiąca nic nie pisze na blogu). Minus jest niestety taki, że w czapce-misiu traci się wszelki autorytet. Spróbujcie strzelić focha, mając na sobie taką czapkę (zero efektu, bo Wasz chłopak tylko się śmieje i z pobłażliwym uśmiechem klepie Was po głowie). Albo wykłócać się z kimś w kolejce na poczcie (nie żebym się kiedykolwiek kłóciła, tak teoretyzuję).

Dżinsy to najnowszy zakup, do którego zostałam zmuszona po tym, jak rozdarłam na kolanie moje ulubione lewisy. Nagle okazało się, że wszystkie dżinsy w mojej szafie mają albo dziury, albo łaty, i nie mam choćby jednej "normalnej" pary. A że akurat trafiłam na weekend zniżek (też macie wrażenie, że ostatnio dosłownie co tydzień jakiś magazyn modowy robi akcję rabatową?), długo się nie zastanawiałam. Tym razem zdecydowałam się na Lee, głównie ze względu na... kształt kieszeni. Bardzo podobają mi się te zaokrąglone rogi - moim zdaniem są o wiele zgrabniejsze niż tradycyjne, kanciaste. Zobaczymy, jak sprawa będzie wyglądać po kilku praniach, ale póki co dżinsy spisują się świetnie: są idealnie dopasowane, wygodne i dobrze "siedzą" w talii. No i kierowcy jakby chętniej na pasach przystają.

PS Te plakaty w tle to nie żaden przekaz podprogowy. Nienawidzę hip-hopu.

czapka miś - Celapiu (przecena)
płaszcz - Mango 
koszula (męska) - ciucholand
dżinsy - Lee, model Scarlett (akcja rabatowa Grazii i Twojego Stylu, -20%)
teczka - SklepVintage.pl
buty - Russell & Bromley / Plac Nowy